Skoro wspominamy czasy szkolne to się przyznam, że z astronomii dostałem zaraz
na początku klasy 11-tej (były takie klasy..) dwóję. A było to tak:
jak co roku w połowie wakacji rodzice kupowali podręczniki do następnej klasy
które potem spokojnie leżały sobie czekając na 1 września. W tamtym, pamiętnym
roku coś mnie pokusiło i otworzyłem podręcznik astronomii. No i wpadłem. |Nie
zamknąłem, zanim całego nie przeczytałem. Mieszkałem wówczas na wsi, lamp
elektrycznych zbyt wiele nie było więc w bezksiężycowe, pogodne czarne noce
człowiek czuł ten ogrom Kosmosu nad sobą. Prawie było go słychać...
Z dużą nadzieją na pogłębienie wiedzy szedłem więc do szkoły i już na drugiej
lekcji złapałem tę nieszczęsną dwóję. Bo oczywiście nie musiałem się nauczyć
zadanego materiału skoro go przeczytałem miesiąc wcześniej. Przeczytałem- to nie
znaczy, że zapamiętałem jakiś wzór nikomu do niczego niepotrzebny- moim zdaniem
oczywiście. No i na tym
wzorze poległem. Już nigdy tak gorąco nie kochałem astronomii...